Czy kastrować kocura?
Świadomość potrzeby sterylizacji kotek i suczek
coraz rzadziej podawana jest przez Właścicieli w wątpliwość.
Mity rodem z zamierzchłych czasów raczkującej weterynarii
nt. rzekomego "choć jednego dopuszczenia"
lub "koniecznej jednej ciąży" zostały obalone długie lata temu.
Nadal jednak wielu właścicieli kocurów zastanawia się,
czy oraz jak duży wpływ na ryzykowne zachowania
ich kocich podopiecznych ma wpływ układ hormonalny.
Kocurek "Mruczuś" po przebytej walce - kawerna wypełniona ropno - krwistą wydzieliną znacznie utrudnia oddech. Nacisk wywierany przez ranę utrudnia też odbieranie zmysłu węchu oraz - pośrednio - smaku. Zwierzę traci apetyt, jest zdezorientowane. Bez pomocy ze strony Właścicieli prawdopodobnie w krótkim czasie doszłoby u niego do odwodnienia a w konsekwencji - upośledzenia pracy nerek prowadzącej do śmierci.
Weterynarię cechuje sezonowość, czyli różna ilość pracy zależna od konkretnej pory roku. Wynika ona w dużym stopniu z zachowań Zwierząt zależnych od ich układu hormonalnego. Od marca aż do października największą grupę pacjentów Nagłych Przypadków stanowią kotki i kocury wychodzące, a wśród tej grupy z kolei - kocury niekastrowane. Codziennością stają się wówczas drastyczne obrazy kotów wracających po tygodniu - dwóch od momentu złamania kończyny, czy od dotkliwego pogryzienia. O ile nawet zanieczyszczone, ale świeże złamania stosunkowo łatwo poddają się osteosyntezie i gojeniu, o tyle już zadawnione, cuchnące - często są niestety wskazaniem do amputacji kończyny w celu ratowania życia Zwierzęcia.
Na szczęście dla "Mruczusia" na efekty terapii noska nie trzeba było długo czekać. Prawidłowo oczyszczona kawerna wraz z wdrożonym leczeniem ogólnoustrojowym i przeciwobrzękowym przyniosły owoc w postaci prawie całkowitego wyleczenia już po zaledwie czterech dniach od rozpoczętego leczenia. Czy jednak wyciągnie z tej przygody naukę na przyszłość?...
Kot w wyniku działania hormonów traci instynkt samozachowawczy. A raczej kieruje go na rozród, niż na swoje własne przetrwanie. Przestaje "bać się" psa sąsiada, jeżeli na jego ogrodzie "spostrzeże" kotkę. Nie ustąpi z terytorium innemu kocurowi bez otrzymania odczuwalnej nauczki. Nie zastanowi się przed wbiegnięciem pod pędzący samochód. Wróci do domu dopiero, gdy odwodnienie sięgnie wartości dokuczliwych dla pracy nerek - i boleśnie przypomni całemu organizmowi, że ten nie jest herosem napędzanym tylko i wyłącznie testosteronem z domieszką adrenaliny.
Jaki jest dobry czas na kastrację kocurka? "Gdzieś pomiędzy siódmym miesiącem życia, a... przed nabraniem przez Zwierzę złych nawyków." Właściciel kota znaczącego mieszkanie nie potrzebuje "ponagleń" od losu. Właściciel kota uciekającego lub walczącego natomiast - nieraz czeka aż do pierwszej tragedii.
Bez zabiegu kastracji prawie pewnym jest, że kocur który raz wpadł w tarapaty, znów znajdzie się w podobnej sytuacji. Może za dwa miesiące, a może za dwa lata, ale znów trzeba będzie go ratować. O ile w ogóle Właściciel odnajdzie go na czas. Oczywiście - nie każdy kocur ucieka lub walczy, tak jak i kastracja nie da kotu całkowitej i niepodważalnej gwarancji, że nie przydarzy się mu nigdy nieszczęśliwy wypadek. Nie piszę tu jednak o jakimś ogólnym trendzie, a o prawdopodobieństwie, od którego odstępstwo mieści się na pograniczu błędu statystycznego. Dodajmy oprócz nieszczęśliwych wypadków i pogryzień także ryzyko związane z zakażeniem wirusami FIV oraz FeLV, które to często podstępnie nie dają o sobie znać całymi miesiącami.
Na "powrót" dobrze nam znanego "Mruczusia" nie trzeba było długo czekać - w jego przypadku wystarczyły niecałe pięć miesięcy, by trafił z podobnymi obrażeniami co poprzednio. Tym razem jednak zęby rywala zatopione zostały niebezpiecznie blisko rogówki oka. Obrzęk spojówek, cuchnące ropnie obu powiek i martwica rozpływna w tak newralgicznym miejscu w pierwszych chwilach nie wróżyły dobrze co do dalszych losów wzroku prawego oka jak i w ogóle co do jego pozostawienia.
Dlaczego więc, o ile sterylizacja suczek i kotek nieprzeznaczonych do rozrodu to współcześnie dla Właścicieli rzecz oczywista i chyba nikogo nie trzeba o jej prewencyjnej wartości uświadamiać, o tyle już kastracja kocura to, w stosunku do popularności powyższych zabiegów, nadal niemalże rzadkość?
Mit nr 1: "Kot się przypałętał, więc nie będę w niego inwestował".
Jasna sprawa. Tylko gdy już dojdzie do tragedii, mało spotykam "zimnych twardzieli", którzy powtórzyliby te słowa nad cierpiącym Zwierzęciem. Zazwyczaj raczej budzi się wtedy w nich szczera wrażliwość i słabo maskowana czułość nad tą "niczyją", a jednak tak poczciwą i dobrze znaną mordką. "Kot się przypałętał" zmienia się wówczas na "rób pan co trzeba, żeby go ratować".
Tak więc: kastracja to wydatek jednorazowy, łatwy do zaplanowania, prawie całkowicie pozbawiony wymogów co do opieki pooperacyjnej. Jednorazowa interwencja w nagłym przypadku to natomiast wydatek nieprzewidywalny, mogący nawet wielokrotnie przekroczyć koszty kastracji.
Mit nr 2: "Robimy mu tym krzywdę".
Szczególnie często podnoszony przez mężczyzn argument. I bije się w pierś, jakaś męska solidarność także i do mnie przemawiała w tej materii długi czas. Potrzeba było kilkudziesięciu nieprzespanych nocy spędzonych nad stołem operacyjnym, wiele osteosyntez, amputacji, ropni po pogryzieniach, a nawet eutanazji przypadków beznadziejnych, bym dziś nie miał już takich wątpliwości. Krzywda dzieje się tam, gdzie człowiek nadaje Zwierzęciu na siłę cechy ludzkie, a nie troszczy się o niego jako o istotę, którą oswoił i za którą jest odpowiedzialny.
Mit nr 3: "Mój kot nigdy nie uciekł".
I to akurat może być prawda a nie mit. Tyle tylko, że... najczęściej zdanie "mój kot nigdy wcześniej nie uciekł" słyszę tuż po zbadaniu kocurka na "nagłym przypadku". A bo to sąsiad sprawił sobie kotkę a ta pierwszej rujki dostała, a to okazuje się, że owszem jednak wcześniej już znikał, ale na dzień, na kilka godzin, i nikomu nie przyszłoby do głowy, że zapuszcza się tak daleko w stronę ruchliwej ulicy...
Dwie doby po oczyszczeniu rany i wdrożeniu leczenia mogę wreszcie ze sporą dozą pewności stwierdzić, że udało się ocalić gałkę oczną "Mruczusia". Test z użyciem fluoresceiny wykazał również, że zęby rywala nie dały rady dosięgnąć powierzchni rogówki, co umożliwiło zastosowanie dodatkowych leków miejscowych znacząco przyspieszających powrót do zdrowia. Jak skończy się ta historia? Zobaczymy, leczenie wciąż trwa. Ale jestem dobrej myśli. "Mruczuś" ma już wyznaczony termin zabiegu. Tak, <tego> zabiegu; szansy, by jego "koci rozsądek" miał wreszcie okazję dojść do głosu nie będąc wciąż zagłuszanym hormonami.
Czy są więc jakieś "ale"?
Oczywiście, jak to zawsze w życiu bywa.
Po pierwsze: kot kastrowany może z czasem wymagać redukcji ilości podawanej mu karmy, lub wręcz zmiany na karmę przeznaczoną dla kastratów. Powód? Uchronienie kocurka przed możliwością roztycia się oraz zobojętnienia pH moczu. Przychodzi do mnie zbliżona ilość otyłych kotów niekastrowanych, co kastrowanych. "Najpotężniejszy" z moich kocich pacjentów, 15(!) kg żywej wagi kota mieszanej rasy europejskiej, nie był kastratem. Problem leży więc w większej mierze w nawykach karmienia, niż w kastracji jako takiej. Niemniej, czuję się w obowiązku o takiej możliwej konsekwencji wspomnieć - może to zapobiec eskalacji problemu u kocurków szczególnie predysponowanych.
Po drugie: ryzyko zabiegowe oczywiście istnieje. Choć u kocurów ogranicza się... tylko i wyłącznie do ryzyka związanego z samym znieczuleniem. Zabieg natomiast jako taki trwa dokładnie trzy minuty i nie niesie ze sobą realnego ryzyka powikłań.
Po trzecie: sensowność wykonania zabiegu malejąca wraz z wiekiem Zwierzęcia. Oczywistym jest, że kastracja kocurka, którego mocz nie nabrał jeszcze "samczej woni" i którego nawyki nie nabrały jeszcze cech grubiańskiego renegata, jest najbardziej zasadną formą profilaktyki. Kocur, który gryzie nas po rękach od tygodni, lub znaczy teren od miesięcy może kontynuować obrany wzorzec zachowań nawet i po zabiegu. Może, ale nie musi. No i pozostaje jeszcze kwestia ucieczki z domu za miłością w rui - a tu wiek samca ani jego fizjonomia często na prawdę nie gra roli...
Comments